Rynki finansowe przyzwyczaiły nas do tego, że zachowują się jak w najlepszych filmach Hitchcock’a – najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie… Indeksy spadają, na chwilę rosną i znowu spadają. Kursy walut zmieniają się jak w kalejdoskopie, co wymusiło nawet interwencję centralnego banku Szwajcarii, by zapobiec dalszej aprecjacji franka. Cena złota przebiła cenę znacznie rzadszej platyny. Agencje ratingowe obniżają ratingi kolejnych krajów – po pozbawieniu przez Standard’s and Poors Stanów Zjednoczonych najwyższej oceny na poziomie AAA, spadają ratingi kolejnych krajów – ostatnio Włoch. Grecja ogłosiła, że ma pieniądze na wypłaty dla swoich urzędników do 8 października, dyskusje o ewentualnej kolejnej transzy pomocy dla tego kraju Eurostrefa także przełożyła na październik. Tematem coraz powszechniejszych rozmów przestaje być pytanie czy upadnie strefa euro, a zaczyna być kiedy to nastąpi i jakie byłyby tego koszty, gdyby do tego doszło. W tym zalewie informacji świadczących o niestabilności i zmienności rynku pojawiła się ostatnio informacja przywracająca wiarę w „stabilność” działania szwajcarskich banków. Okazało się bowiem, że UBS nie nauczył się ani na doświadczeniach Barrings Bank ani niedawnych doświadczeniach Societe Generale i jego pracownik londyńskiego biura Delta One wygenerował straty rzędu 2,3 mld dolarów na instrumentach pochodnych, stosując dokładnie tę samą metodę, którą stosował Jerome Kerviel w Societe Generale. I jeden i drugi – zawierali ryzykowne transakcje na instrumentach pochodnych, po czym wprowadzali do systemu informacje o transakcjach przeciwstawnych, których nie zawierali. W efekcie systemu zarządzania limitami i ryzykiem w obu bankach „nie widziały” ryzyka generowanego przez obu dealerów obracających instrumentami pochodnymi. W obu przypadkach byli to pracownicy niższego szczebla, których limity inwestycyjne nie pozwalały na generowanie takiego poziomu ryzyka, jaki faktycznie wygenerowali. Przykład UBS pokazuje, że bank nie potrafił wykorzystać doświadczeń innych doświadczonych wcześniej banków i wprowadzić skutecznych procedur zabezpieczających przed wykorzystaniem znanych już mechanizmów generowania strat. Oznacza to również, że nadzorcy i regulatorzy nie wykazali się skutecznością w nadzorze i zwyciężyło przywiązanie do starych, „sprawdzonych” procedur. A przecież w bankach działa kontrola wewnętrzna, audyt wewnętrzny i komórki compliance. Czy cały ten, coraz bardziej skomplikowany system wypełnia swoje funkcje, czy też służy jedynie zapewnieniu dobrego samopoczucia managementowi banków. W efekcie takich informacji kryzys zaufania narasta, co coraz bardziej przypomina stan z 2008 r. O ile wtedy poukrywanymi „trupami w szafach” były CDS-y, to teraz tę rolę mogą zacząć pełnić obligacje Grecji i innych krajów w pogarszającej się sytuacji. Wygląda na to, że zwyciężyła koncepcja „wyczyszczenia” bilansów banków z tych instrumentów poprzez EBC skupujący obligacje krajów nazywanych umownie PIIGS. Czyli w inny sposób powtarza się mechanizm z roku 2008 – „prywatyzacji” zysków przy „upublicznieniu” strat.
W Polsce tymczasem Sejm na ostatnim posiedzeniu kadencji uchwalił nowelizację ustawy o obrocie instrumentami finansowymi, wprowadzającą na polski rynek tzw. konta omnibus, czyli konta zbiorcze. Zmiana ta przeszła praktycznie bez echa, tymczasem ma ona fundamentalne znaczenie dla funkcjonowania rynku kapitałowego w Polsce. Dotychczas w Polsce funkcjonował przejrzysty system kont indywidualnych, zgodnie z którym posiadacz rachunku papierów wartościowych był właścicielem papierów wartościowych zgromadzonych na tym rachunku. Dzięki temu organ nadzoru zawsze mógł ustalić jaka jest struktura własnościowa spółek w obrocie publicznym, uzyskując informacje we właściwym biurze maklerskim. Pozwalało to zarówno egzekwować wypełnianie obowiązków związanych z posiadaniem lub przekroczeniem określonego progu akcji, ale też utrudniało wrogie przejęcia spółek, pranie brudnych pieniędzy, czy manipulacje na rynku regulowanym. Wprowadzenie kont omnibus zrywa powiązanie własności papierów wartościowych z posiadaniem rachunku papierów wartościowych, na których są one zgromadzone, a to prowadzi do sytuacji, że ustalenie właściciela papieru wartościowego będzie bardzo utrudnione, a w przypadku tzw. jurysdykcji niewspółpracujących praktycznie niemożliwe. W efekcie nasz rynek kapitałowy stanie się znacznie mniej przejrzysty, niż było to dotychczas i znacznie bardziej narażony na manipulacje, a rola organu nadzoru nad nim praktycznie iluzoryczna.
Paweł Pelc – Wiceprezes Agencji Ratingu Społecznego sp. z o.o.
20.09.2011 r.